W 2014 roku ukazała się obszerna historia Leiki. Okazją było stulecie budowy prototypu aparatu małoobrazkowego. Książka ukazała się pod znamiennym tytułem: „Augen auf!” (Otwórz oczy). Na skrzydełkach okładki wykorzystano zdjęcie szwedzkiego fotografa Christera Strömholma z 1961 r. zatytułowane Nana. Ukazuje młodą, atrakcyjną kobietę. Ułożenie na twarzy rąk modelki, obleczonych długimi rękawiczkami, zwracało uwagę na jej oko. W tle widoczny był przechodzący mężczyzna, który spoglądał w kierunku kobiety. Mimo upływu lat, zdjęcie nadal intryguje swą tajemniczością.
Co modelka miała pokazać? Na co zwrócić uwagę? A może było to działanie odruchowe, gdy w pobliżu był fotograf z aparatem? Może chciała puścić w jego kierunku przysłowiowe oko? Z pewnością chodziło o postrzeganie świata, wzrokowe relacje między ludźmi. Nie ulega wątpliwości, że redaktor tego pięknie wydanego i bogato ilustrowanego tomu, Hans-Michael Koetzle, otwiera przed nami świat obrazów, strona po stronie prezentując następne fazy w dziejach słynnego aparatu.
Nie jest to jednak kolejna, dość typowa publikacja jubileuszowa. Cel był bardziej ambitny:
Książka „Otwórz oczy! 100 lat Leiki” to pierwsza próba kompleksowego ujęcia przewrotu w fotografii wywołanego wynalezieniem aparatu Leica – przedstawiali publikację wydawcy. W dwudziestu rozdziałach, wraz z ponad 1000 ilustracji, tom podsumowuje historię fotografii małoobrazkowej od jej początków do współczesności – w sumie ważny rozdział w historii techniki, sztuki, kultury i mediów, a wszystko to o aparacie, który do dziś fascynuje i inspiruje nowe obrazy.
Podczas czytania pierwszych rozdziałów tej publikacji, poświęconych okresowi do 1939 roku, narastał u mnie coraz większy niedosyt. Redaktorowi tomu udało się zgromadzić znanych historyków fotografii, kulturoznawców. Zabrakło jednak wśród nich specjalistów od dziejów Europy Środkowo-Wschodniej. Wśród autorów nie ma żadnego reprezentanta z tej części naszego kontynentu.
Fotografia spod znaku Leiki pochodząca z państw na wschód od Niemiec została potraktowana po prostu po macoszemu, Polska nie pojawiła się wcale. Czy rynek polski był tak mały i z punktu widzenia 100 letniej historii Leiki nic nie znaczył? Czy polska fotografia małoobrazkowa nie wydała ciekawych i inspirujących przedstawicieli? Czy polskie publikacje o Leice przed 1939 rokiem nie były warte wzmianki?
Nie przeczę, że każdy z artykułów zamieszczonych w tomie jest na wysokim poziomie. Liczba i dobór informacji, sposób prezentacji, wybór ilustracji przekonuje nawet najbardziej wybrednego czytelnika. Być może głównym problemem jest brak opracowań porównawczych? Przykładowo nie znam (proszę mnie poprawić) opracowania poświęconego relacjom polskich i niemieckich fotografów w międzywojniu.
W polskiej prasie fachowej fotograficznej znajdujemy polemiki z niemieckimi fotografami, często polscy mistrzowie od malowania światłem bardzo niepochlebnie wypowiadali się o dokonaniach kolegów po fachu za zachodnią granicą. Czym tłumaczyć ich krytyczny stosunek? Jedynie różnicami podejścia estetycznego?
Pierwsze wzmianki o nowym aparacie małoobrazkowych z Wetzlar pojawiły się nad Wisłą tuż po premierze w Lipsku. W artykule pt. „Nowości fotograficzne na wiosennych targach lipskich” Stefan Jasieński (Bern) pisał w marcowym wydaniu „Fotografa Polskiego” z 1925 roku:
Sławna firma optyczna Leitz w Wetzlarze, która dotąd wyrabiała tylko mikroskopy, wystawiła aparat „Leica”. Jest to mały aparacik, z migawką rozetkowa, zastosowanych do taśmy kinowej, i dający zdjęcia formatu 24X36 mm, naturalnie przy pomocy anastygmatu f 1:3.5.
Jednoczenie autor zwrócił uwagę, że chętni zakupu nowego aparatu powinni uzbroić się w cierpliwość, gdyż na targach prezentowano zwykle egzemplarze sygnalne. Jasieński pisał:
Oto pobieżny przegląd nowości, wystawionych w Lipsku. Ponieważ firmy usilnie zabiegają o pokazywanie na targach najnowszych swych wyrobów, więc wystawiają często modele ledwie wykończone, a wyroby seryjne ukażą się na rynku dopiero za kilka miesięcy. Uwaga ta ma na celu ochronę pp. Przedstawicieli odnośnych firm w Warszawie przed nawałem pytań ze strony amatorów, którzy pragnęliby co prędzej obejrzeć własnymi oczyma opisane tu nowości fotograficzne.
Rok później Jasieński na łamach tego samego pisma w artykule pt. „Małe zdjęcie, duży obraz, czy duże zdjęcie na duży obraz?” przybliżył zalety nowego „aparaciku” z Wetzlar. Zestawił je z często wykorzystywanymi formatami. Jasieński pisał:
Dla osób, które zadowalają się wymiarem co najwyżej 13×18 cm, istnieją inne możliwości, np. używanie aparacików, jak Leica na błonę kinematograficzną. Zdjęcia aparatem Leica mają wymiar 24×36 mm i dają ładne powiększenia 9×12 do 13×18 cm, które do celów dokumentacyjnych i pamiątkowych nadają się doskonale. Aparacik sam, z ładunkiem na 36 zdjęć, jest zawsze gotowy i zajmuje mało miejsca. Przy nakręcaniu migawki roletkowej automatycznie przesuwa się błona o jedno zdjęcie, dzięki czemu dwóch zdjęć na jednym miejscu błony zrobić nie można. Optyka wspaniała o światłosile 1:3.5, migawka od 1/20 do 1/500 sek. Czego więcej trzeba? Aparat Leica jest zatem skrajnym kontrastem wobec kamery wymiaru 24×30 cm. Reszta – to złoty środek.
Polskie czasopisma fotograficzne pierwsze reklamy nowego aparatu z Wetzlar zaczęły publikować dwa lata po lipskiej premierze. Przykładowo w reklamie wydrukowanej w „Fotografie Polskim” w lipcu 1927 roku Leikę przedstawiano jako „Mały, zgrabny i lekki (aparat fotograficzny najnowszej konstrukcji)”. Następnie dodawano: „W każdej kasetce po 36 zdjęć. Dokonywanie zdjęć wyjątkowo szybkie i wygodne”.
W tej reklamie po raz pierwszy umieszczono dane „Reprezentacji na Polskę w dziale fotografii i projekcji”. Był to Dom Agenturowy Marka Garfinkiela (Warszawa, ul. Chmielna 47a). Niestety, nie znalazłem jeszcze bliższych informacji o tym przedstawicielstwie. Warto zaznaczyć, że Garfinkiel działał do wybuchu II wojny światowej. W 1938 roku widzimy go na stoisku Leiki i Voigtländera (był także przedstawicielem tej niemieckiej marki) z okazji otwarcia X Miedzynarodowego Salonu Fotografiki w Warszawie w towarzystwie wiceministra spraw zagranicznych Jana Szembeka oraz polskich fotografów, Jana Neumana oraz Mariana Dederki. Mam nadzieję, że studia archiwalne w archiwum Leiki i Voigtländera pozwolą na zrekonstruowanie współpracy Garfinkiela z obu firmami fotograficznymi.
Garfinkiel był porawdopodobnie pochodzenia żydowskiego (wątki jego ewentualnych związków rodzinnych z malarzem Dawidem Garfinkielem wymagają zbadania), to jawi sie jeszcze inny ciekawy problem, który należy wyjaśnić. Jak wytłumaczyć, że firma niemiecka w okresie nazistowskim mogła pozwolić sobie na utrzymywanie zagranicznych kontaktów z Żydami, być przez nich reprezentowana? Znane są przykłady pomocy właściciela zakładów Leiki, Ernsta Leitza dla żydowskich pracowników firmy w latach 30. Być może jest to kolejny przykład postawy dystansującej się wobec oficjalnego rasizmu III Rzeszy.
Przełom lat 20. i 30. XX wieku, który stał pod znakiem wielkiego kryzysu, nie odbił się, jak się wydaje, szczególnie negatywnie na popularyzacji Leiki w Polsce. Czasopisma polskie nawet częściej zamieszczały artykuły o Leice, większość z nich publikowała reklamy produktu. Na początku lat 30. XX wieku doszły broszury w języku polskim, które stanowiły ważny element reklamy i informacji o aparacie z Wetzlar. Były to tłumaczenia w większości z niemieckiego.
Niestety, także i ten wątek jest praktycznie nieznany. Kto zlecał tłumaczenia? Jeśli takie tłumaczenia powstawały i broszury zwykle produkowano w dużych nakładach, można było wnosić, że Leitz i jego współpracownicy od marketingu liczyli się coraz bardziej z polskim rynkiem. Bez wglądu do archiwum Leiki trudno będzie wyjaśnić także ten problem.
Ciekaw jestem liczby użytkowników aparatu w Polsce na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Tłumaczeniom niemieckich broszur informacyjnych na język polski towarzyszyły oryginalne polskie wydawnictwa. Były one wydawane na zlecenie różnych składów produktów fotograficznych.
Początkowo zaawansowani fotoamatorzy bardzo sceptycznie podchodzili do Leiki i jej możliwości. Jednak stosunkowo szybko zaczęli się przekonywać do jej zalet. Jeden z pionierów Leiki w Polsce, Jerzy Stalony-Dobrzański, tak relacjonował swe doświadczenia w artykule pt. „O wpływie wywoływaczy na wielkość ziarna płyty fotograficznej i o pracy małemi kamerami” w sierpniowym wydaniu „Fotografa Polskiego” z 1928 roku (zachowałem oryginalną pisownię):
Aparat, z którym miałem do czynienia, był to tak modny obecnie aparacik „Leica”, zbudowany przez firmę Leitz w Wetzlarze i wyzyskujący właśnie film kinematograficzny jako materiał negatywowy, przyczem otrzymuje się zdjęcia o wymiarach 2,4×3,6. Pomysłowość konstrukcji, solidność wykonania, doskonały anastygmat o jasności 3,5, rozmaite urządzenia dodatkowe, rozszerzające znacznie zakres stosowalności, rzeczywiście czynią z tego aparaciku prawdziwe cacko i usprawiedliwiają jego powodzenie. W szczególności chciałbym tu zwrócić uwagę na możliwość szerokiego zastosowania aparatu „Leica” do kopiowania wszelkiego rodzaju dokumentów, druków itp, co dla osób pracujących naukowo i zmuszonych nieraz przy pracy swej w bibliotekach lub archiwach do robienia licznych notatek i odpisów, może mieć duże znaczenie. Dwie stronice dużego formatu (otwarta książka) razem sfotografowane, dają się doskonale czytać wprost z negatywu zapomocą słabej lupy. Może to wydawać się paradoksalnem, ale przy obecnej niesłychanie drożyźnie dzieł naukowych (zwłaszcza niemieckich) znakomicie kalkuluje się przefotografowanie sobie nawet całej książki, zamiast jej kupowania.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeszcze inne zastosowanie aparatu w tym pionierskim okresie. Leika sprawdzała się bardzo dobrze w opinii polskich użytkowników – w fotografii górskiej. Można było odnieść wrażenie, że ten typ fotografii szczególnie ich interesował. Dla mnie fascynujące są przede wszystkim wszelkie zestawienia starego z nowym.
Nestor polskich fotografów, autor wielokrotnie wydawanych poradników fotograficznych, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, Józef Świtkowski w artykule pt. „Ekwipunek do zdjęć w górach” opublikowanym w czerwcowym numerze „Fotografa Polskiego” w 1929 roku tak zachęcał do używania Leiki (także i w tym przypadku zachowałem oryginalną pisownię):
Podcast #wielkahistoriamalegoaparatu jest dostępny / The podcast #wielkahistoriamalegoaparatu is available::Nie bez słuszności zdjęcia górskie uchodzą za trudne; przynoszą bowiem rozczarowania dość często, a najczęściej wtedy, gdy materiały i narzędzia są nieodpowiednie. Rzecz prosta, że na wycieczki uciążliwe w górach wysokich, bagaż fotografa musi być zredukowany do minimum, ale to minimum nie powinno być ograniczeniem jakości, tylko ograniczeniem ciężaru i objętości bagażu. Jeżeli fotograf dba tylko o wygodę, musi jej poświęcić wyniki zdjęć nieraz całkowicie.
A więc przedewszystkiem kamera. Nie musi oczywiście mieć rozmiarów 18×24, ani nawet 10×15 cm, ani też nie musi mieć migawki szczelinowej (góry zwykle są nieruchome), ani nawet obiektywu o jasności 1:3,5. Za rozmiar największy, który nie jest zbyt uciążliwy swą wagą i objętością, można uważać rozmiar kamery 9×12. Łatwiej da się unieść na trudnych turach pieszych kamerka 6,5×9, a tembardziej 4,5X6cm; można zresztą i „Leiką” na błony zwojowe uzyskać dobre zdjęcia górskie.
Nie sam rodzaj obrazka decyduje o przydatności kamery do zdjęć górskich. Oto np. kamera kieszonkowa składana na rozmiar 4,5×6 (jak np. Bebe, Block-Notes lub Makina), jakkolwiek niezrównaną do zdjęć ulicznych i na wycieczkach towarzyskich za miasto, da się w górach wyprzedzić zarówno „Leice”, jak i kamerce mieszkowej na rozmiar 6,5×9; dlatego zaś da się wyprzedzić, zrozumiemy łatwo, gdy porównamy warunki zdjęć miejskich z warunkach zdjęć górskich.
Gotowość w każdej chwili do zdjęcia, wielka jasność obiektywu, rozległy kąt obrazu, zmienność szybkości migawki w szerokich granicach, są to wszystko zalety bardzo cenne w zdjęciach miejskich, ale bezwartościowe w górskich, niekiedy nawet ujemne.
W górach – pominąwszy zdjęcia narciarskie – nie potrzeba nigdy wielkich ani różnych szybkości migawki, chociaż światła jest dosyć. Nawet przy najpotężniejszym wichrze halnym wystarczy jedna setna sekundy; najczęściej zaś robi się zdjęcia małemi szybkościami migawki, lub – co lepiej – zdjęcia czasowe.